poniedziałek, 2 lipca 2012

To tylko ja, twój największy koszmar. Cz. V

  Delikatnie stukałem paznokciami w stojącą najbliżej mnie fiolkę wypełnioną po brzegi szkarłatnym płynem. W powietrzu unosił się duszący zapach tworzonej mikstury, który wdychałem z lubością. Gładziłem palcami ciepłą, gładką powierzchnię szkła oplatającego powstający eliksir i uśmiechałem się pod nosem.
  Och tak, tu zaprzeczyć nie można - tworzenie trucizn odpręża jak mało co. Wyciągnąłem z pojemniczka kilka wilczych jagód i ostrożnie wrzuciłem je do szklanego naczynia. Płyn przez chwilę wrzał, a potem zmienił kolor na brunatny. Zadowolony z siebie przelałem cały wywar do niewielkiego słoiczka, który szczelnie zamknąłem.
  - Jakiego koloru ma oczy? - drgnąłem na dźwięk znajomego, kobiecego głosu.
  Nie byłem zadowolony, że ktoś mi przerywa. Odwróciłem się powoli i zmierzyłem wzrokiem czarownicę spoglądającą na mnie z obrazu.
  - Nie jesteś tu mile widziana, Irido. - mruknąłem, patrząc na nią wściekle. Jak ona śmie mnie podglądać, podsłuchiwać!?
  - Nie o to pytałam. Raczysz mi odpowiedzieć na wcześniej zadane pytanie? - widać nie zamierzała odpuścić. Nie odpowiadałem dłuższą chwilę, pozwalając, by cisza zawisła między nami, jednocześnie nie spuszczając z niej wzroku.
  - A jakie to ma znaczenie? - zapytałem, odwracając się plecami i maszerując przez pokój w stronę szafki z eliksirami.
  - Dla mnie ma to ogromne znaczenie i sądzę, że dla ciebie jeszcze większe.
  Znowu przystanąłem i zacząłem się wpatrywać tępo w okno. Głos uwiązł mi w gardle.
  - Ona... ona... zielone. - wychrypiałem.
  Tymczasem Irida jedynie roześmiała się ironicznie. A we mnie się wręcz gotowało, nie potrafiłem tego znieść. Nie byłem w stanie nigdy określić, kiedy ona jest w pomieszczeniu, a kiedy jej nie ma; nie raz mnie już zwiodła, ukrywając się za fotelem czy szafą. Gdybym nie trzymał akurat w ręku butelki trucizny, którą trudno uważyć, ale z której unicestwieniem nawet bezoar by miał trudności, cisnąłbym w nią bez zastanowienia.
 - Zielone, powiadzasz... Zielone... Mam prośbę, zajrzyj do szuflady w biurku.
 Spojrzałem na nią spode łba.
 - Nie będziesz mi rozkazywać. - warknąłem.
 - No zajrzyj... - poprosiła z nadmierną słodyczą w głosie. 
 Od niechcenia podszedłem do zawalonego pergaminami biurka i z trudem pociągnąłem za odłamaną rączkę szuflady w kształcie głowy węża. Przejrzałem wszelkie śmieci, które się tam znajdowały.
 - I co? - zapytałem znudzony.
 - No dalej, Severusie, znajdź swoje ,,arcydzieło''.
 Drżącymi dłońmi wyciągnąłem drobną karteczkę zapisaną moim schludnym pismem. 
 - O to ci chodzi?! Pasuje ci to?! - krzyknąłem, coraz bardziej zirytowany.
 - Tak, tak... Czekaj, co tam było? Głębia zieleni... Och przykro mi, Severusie, moja pamięć jest zawodna, może ty mi przeczytasz?
 Cisnąłem zwitkiem papieru w obraz. Odbił się od niego i miękko wylądowała na czerwonym dywanie. Irida wychyliła się, by móc spojrzeć na mój rękopis i zaczęła czytać rozmarzonym tonem:
,,Widziałem wiele, ale pewnego razu
Ujrzałem oczy niczym z obrazu
Głębia zieleni rzęsami przykryta 
a ich właścicielka jakby kwieciem okryta
Stąpa błogo po trawie, jak motyl na wietrze
Niech tylko nie odfrunie z silniejszych powietrzem 
Otępiały siedzę i ukradkiem spogladam...
Kimże ta pani? Może przyszła ma małżonka?''
  - Czego ty ode mnie chcesz?! Czemu wtrącasz się w to, co robię, co czuję?! Nie masz swoich problemów? Popatrz - popatrz tylko - tyle uczniów w szkole, tylu z nich ma poważniejsze rozterki, więc czemu zajmujesz się akurat mną? - wrzeszczałem, czując, że kąciki mych oczu wilgotnieją.  A ona patrzyła na mnie spokojnie brunatnymi oczyma, na jej twarzy rozgościł nieśmiały, troskliwy uśmiech.
  - Zadajesz dosyć trudne pytania, Severusie. Ale chyba zawsze byłeś taki dociekliwy, dlatego postaram się ci odpowiedzieć. No cóż; trudno określić, czemu akurat ciebie sobie upodobałam... Może dlatego, że sądzę, iż jesteś najwspanialszym uczniem, z jakim mi przyszło rozmawiać. I nie mam tu na myśli tego, z czego słyniesz... tych wszystkich eliksirów i mikstur. - spojrzała z odrazą na słoiczek trzymany przeze mnie w dłoni. - Mam tu na myśli coś, co dotąd nie skalało umysłu chyba żadnego Ślizgona. I nie mam też na myśli miłości, nie samej miłości, ale tego, jak kochasz. I nie widzę potrzeby, byś uczył się oklumencji - twoje oczy wyrażają wszystko. Masz tylko trzynaście lat, ale, jak sądzisz, jak długo będziesz ją jeszcze kochać?
  Zamknąłem oczy - to wszystko było już ponad moje siły. Oh, ta przeklęta czarownica potrafi poruszyć wszystkie najdelikatniejsze struny mojej duszy. Potrafi dotknąć to, co boli najbardziej. Jak długo będziesz ją kochać?
Zawsze.
  - A od kiedy upływ czasu ma jakiekolwiek znaczenie? - odpowiedziałem zduszonym głosem, który drgał i załamywał się, w zapowiedzi zbliżającego się płaczu.
  Wydawała się usatysfakcjonowana moją odpowiedzią. Popatrzyła na mnie z czułością, a potem wyszła.
                                                                                                                        Severus Snape
                                                                                             
Chciałabym w tym miejscu serdecznie podziękować tajemniczej Marcie, autorce wiersza, który za jej pozwoleniem umieściłam w swoim poście.